Barbie próbuje się zabić

Źródło: Twitter
Jedną z najpopularniejszych celebrytek Holandii jest Samantha de Jong, aktorka występująca m.in. w reality show i znana pod pseudonimem artystycznym „Barbie”. W drugiej połowie stycznia gazety holenderskie, i tak często o niej piszące, zalały się jej fotografiami i na pierwszych stronach podawały informację o tym, że Barbie o włos minęła się ze śmiercią i jest w ciężkim stanie. Rozpisywano się, że od kilku miesięcy cierpiała na depresję. Dywagowano, co mogło być przyczyną nagłego pogorszenia stanu zdrowia, bo bliscy artystki ani właściwe służby nie ujawniały żadnych informacji. Publikowano wywiady z jej mężem, przypominano dawne występy i zdjęcia, i w ogóle do niemożliwości — jak się mówi w branży — „grzano temat”. Aż pewnego dnia nagle zapadła zupełna cisza. Barbie zniknęła z mediów, jakby nigdy nie istniała.
Co spowodowało tak gwałtowną zmianę? Barbie próbowała popełnić samobójstwo, to było oczywiste, ale oczywiście tylko zwiększało zainteresowanie mediów. W końcu jednak wyszło na jaw, co popchnęło ją do desperackiego kroku... a wtedy media zaczęły ją dezawuować jako rzekomą narkomankę i osobę niezrównoważoną. Szybko zaś temat został w ogóle wyciszony.
Prawda była taka, że Barbie zapadła na depresję i próbowała się zabić, bo kilka miesięcy wcześniej producenci telewizyjni nakłonili ją, zastraszając, do aborcji. Dziewczyna po raz kolejny zaszła w ciążę (ma już dwójkę dzieci), i grube ryby z establishmentu telewizyjno-rozrywkowego doszły do wniosku, że ograniczy to jej karierę, zmniejszy zainteresowanie jej osobą, a więc ograniczy strumień generowanych dzięki niej dochodów.
Holandia jest krajem, w którym aborcja i eutanazja są wysławiane jako przejaw najwyższej, nieskrępowanej wolności osobistej i autonomicznego wyboru jednostki ludzkiej. Prawda jest jednak inna. Przemysł aborcyjno-eutanazyjny przynosi wysokie dochody i stosuje bezwzględną propagandę przedstawiającą „bezbolesne rozwiązanie problemu” jako prosty, tani (aborcję finansuje państwo z podatków), łatwo dostępny i najlepszy możliwy wybór, a ludzie do decyzji o zabiciu swojego dziecka lub siebie samego są przymuszani przez otoczenie: zastraszani przez pracodawców, namawiani przez rodzinę, znajomych, wreszcie lekarzy (podobnie zresztą jest w Belgii). Propaganda proaborcyjna jest w Holandii niezwykle silna — ostatecznie to właśnie w tym kraju około stu lat temu wymyślono, że wolna aborcja jest prawem człowieka, należnym każdej kobiecie, kiedy tylko tego zapragnie, i tę morderczą ideę Holandia rozpropagowała na całym świecie równie skutecznie jak solone śledzie i tulipany. O prawdziwych zaś skutkach aborcji i powszechnym, nieformalnym przymusie społecznym można się dowiedzieć tylko z materiałów przygotowywanych przez niszowe środowiska pro-life.
Dzisiaj Holandia jest jednym z 7 krajów na świecie, gdzie aborcja jest dozwolona w każdym wypadku do 20. tygodnia (kiedy dziecko już od dawna ma wykształcony system nerwowy i wszystkie organy, oraz odczuwa ból), a w „sytuacjach awaryjnych” — którymi może być każdy pretekst — aż do porodu. Pozostałe z tych krajów to, uwaga: Chiny, Korea Północna, Wietnam, Singapur, Kanada i Stany Zjednoczone (przynajmniej w tym ostatnim kraju na szczęście nowy prezydent Trump uparcie usiłuje utrudniać działanie przemysłu aborcyjnego i ogranicza jego finansowanie z pieniędzy podatników).
Co więcej, Holandia eksportuje aborcję do krajów, gdzie jest ona zakazana i utrudniona, i jest z tego naprawdę dumna. Pamiętamy pływającą „klinikę” aborcyjną, statek holenderskiej organizacji aborcyjnej „Kobiety na falach”, który jakiś czas temu cumował niedaleko polskiego wybrzeża... Takich organizacji jest w Holandii więcej i działają w wielu miejscach świata; właśnie kilka dni temu przeczytałam — napisany w tonie dumy i zachwytu — artykuł o tym, że jedna z nich zdołała zebrać pół miliona euro na finansowanie aborcji w Kenii, dzięki czemu będzie z niej mogło skorzystać 50 tysięcy kobiet. Inicjatywa tej zbiórki została podjęta po tym, kiedy prezydent Trump wycofał dotacje rządu USA do aborcji w krajach rozwijających się; wówczas w Holandii podniosły się liczne głosy, że Kraj Tulipanów chętnie się złoży i zastąpi amerykańskie pieniądze wycofane przez złego Trumpa.
Artykuł radujący się z zebrania pół miliona euro na aborcję w Kenii oraz zachwalający dobrodziejstwa „bezpiecznej aborcji” przeczytałam w gazecie środowisk protestanckich (co prawda liberalnych), noszącej tytuł „Wiara”. Niesłusznie byłoby jednak czepiać się protestantów. W końcu jedną z najgłośniejszych „twarzy” tej zbiórki, i w ogóle wieloletnią działaczką proaborcyjną, jest była holenderska minister ds. rozwoju Lilianne Ploumen — nagrodzona ostatnio orderem św. Grzegorza przez Watykan. Tak, Watykan. W ramach „normalnej praktyki dyplomatycznej”, jak wyjaśniły po wybuchu skandalu służby prasowe Stolicy Apostolskiej.
I tylko Barbie próbowała się zabić.


Źródła: Mars voor het Leven/Schreeuw om Leven, stirezo.nl, trouw.nl

Komentarze