Błogosławiony, to znaczy szczęśliwy. Greckie makarios, słowo występujące w Jezusowych
Ośmiu Błogosławieństwach rozpoczynających Kazanie na Górze, zawiera w sobie oba
te znaczenia, podobnie jak łacińskie beatus.
I szczególne miejsce wśród patronów Holandii zajmuje błogosławiony właśnie, a
nie kanonizowany (choć starania o kanonizację cały czas trwają) Tytus Brandsma,
męczennik II wojny światowej, nazywany czasami (choć nieściśle) holenderskim
Maksymilianem Kolbe. Ale bł. Tytus zmarł w Dachau, obozie koncentracyjnym
będącym Golgotą polskich kapłanów, i z wieloma z nich przebywał w jednym
baraku, wspierając ich pociechą i modlitwą. Choć nie znał polskiego, mógł się z
nimi porozumiewać, bo Kościół miał wtedy jeszcze swój jeden, święty język:
łacinę, i wszyscy kapłani go lepiej lub gorzej znali.
Tytusa (Anno Sjoerda) Brandsmę na pewno można nazwać
szczęśliwym. Wybrał najlepszą cząstkę. Pochodził z holenderskiej Fryzji, z
okolic Bolswardu. Urodził się w pobożnej, katolickiej, chłopskiej rodzinie i,
jak większość rodzeństwa, wybrał życie zakonne. Wstąpił do karmelitów; był
wykładowcą filozofii, rektorem uniwersytetu katolickiego w Nijmegen, tłumaczem,
dziennikarzem, założycielem i asystentem kościelnym czasopism katolickich (to
także łączy go ze świętym Maksymilianem). Od chwili dojścia Hitlera do władzy zdecydowanie
przeciwstawiał się pogańskiej propagandzie niemieckiego narodowego socjalizmu,
ostro krytykował także ateistyczny komunizm. Po zajęciu Holandii przez
hitlerowskie Niemcy w 1940 r. jeszcze jawniej występował przeciw okupantom i
ich rozkazom, w tym antyżydowskim, więc Niemcy go aresztowali. Po brutalnym
śledztwie i pobycie w kilku więzieniach został w końcu osadzony w Dachau i
poddany eksperymentom pseudomedycznym. Zmarł dobity zastrzykiem z fenolu, tak jak
św. Maksymilian, niecały rok po nim, 26 lipca 1942 r.
Świadomie piszę dziś o bł. Tytusie tak krótko, bo do jego
postaci planuję powracać. Marzy mi się nawet, aby właśnie jego imię nosiło stowarzyszenie
przyjaźni polsko-holenderskiej, które chciałabym założyć. Niech zamiast suchych
danych biograficznych przemówią jego własne słowa, pochodzące z modlitwy
ułożonej w lutym 1942 r. w więzieniu w Scheveningen. Piękną muzykę ułożył do
niej Reinier de Graaf, holenderski muzyk mieszkający w Polsce. Posłuchajmy tego
nagrania (polskie słowa są widoczne po kliknięciu opcji wyświetlania tekstu po
polsku):
Komentarze
Prześlij komentarz