To Amsterdam

To Amsterdam — nie brak tam Boga, nie brak dam
Widziały damy oczy me, lecz Boga nie
To Amsterdam

To Amsterdam — nad wodą dusze pośród tam
Jest woda, gdziekolwiek się ruszysz, lecz brak duszy
To Amsterdam [...]

To Amsterdam — Bóg Abrahama — czy go znam?
Ten młody bonza przy nabrzeżu — czy to Jezus?
To Amsterdam

To Amsterdam — nie brak tam Boga, nie brak dam
Widziały damy oczy me, lecz Boga nie
To Amsterdam [...]

Ta piosenka francuskiego pieśniarza Guy Béarta, wykonywana w latach 80. w świetnym tłumaczeniu Filipa Łobodzińskiego przez Zespół Reprezentacyjny na niszowych młodzieżowych festiwalach i przegrywana z kasety na kasetę, kształtowała mój obraz Amsterdamu przez następne trzydzieści lat. Woda, statki, kasa, seks, damy w oknach w wiadomej dzielnicy, hasz, Chiny, Afryka i islam — to jest właśnie Amsterdam. Jest tu van Gogh i jest van Dam. Kupno i sprzedaż i trofea są w muzeach. Ale to tyle.
Kiedy w końcu pojechałam tam sama rok temu, doznałam szoku zupełnie metafizycznego. Tak, to wszystko było, o czym była mowa w piosence. Ale oprócz tego Amsterdam był pełen Boga. Tego Boga, którego tam wcale miało nie być.

Źródło: Archiwum miejskie Amsterdamu, beeldbank.amsterdam.nl

Zaczyna się od tego, że gdyby nie Bóg, Amsterdamu w ogóle by nie było. Jeszcze w połowie XIV wieku Amstelredamme, czyli „tama na rzece Amstel”, było malutką wioseczką rybacką tonącą w błocie, jedną z wielu innych na zapadającym się i zalewanym sztormami wybrzeżu otwartej zatoki Morza Północnego zwanej Zuiderzee. Tak było do środy 15 marca 1345 roku. Ten jeden dzień zmienił historię miasta — „portu wielkiego jak świat”, oraz całej Holandii.
W domu przy Kalverstraat, dzisiaj luksusowym pasażu handlowym w ścisłym centrum miasta, umierał rybak (być może nazywał się Ysbrant Dommer). Otrzymał ostatnie namaszczenie i Wiatyk, ale nie zdołał go przyjąć i zwymiotował. Ciało Pańskie, zgodnie z zasadami liturgicznymi, wrzucono do ognia płonącego na kominku. Następnego dnia rano przy czyszczeniu paleniska okazało się, że komunikant nie spłonął. Dochodzenie przeprowadzone przez biskupa Utrechtu, do którego diecezji należał cały teren, potwierdziło cud. Ewidentny cud eucharystyczny. Wkrótce powstała kaplica i do Amsterdamu zaczęły ściągać tłumy pielgrzymów. Kolejny cud nastąpił w 1452 r. W strasznym pożarze miasta kaplica Heilige Stede (Święte Miejsce) spłonęła. Ale umieszczone w monstrancji Ciało Pańskie, czczone od ponad stu lat, ponownie ocalało z płomieni. Ogromny ruch pielgrzymkowy, napływający z całej Europy, nieustannie przyczyniał się do szybkiego wzrostu wielkości i znaczenia miasta nad rzeką Amstel. Co roku w rocznicę cudu przez miasto przechodziła wielka procesja eucharystyczna.

Jacob Cornelisz van Oostsanen, 1518, źródło: domena publiczna

Tak było do 1566 r., kiedy to w ikonoklastycznym szale protestanci zrujnowali kościoły i klasztory Amsterdamu. Kaplica Heilige Stede legła w gruzach, a relikwia Ciała Pańskiego zaginęła. Dwanaście lat później, po przejęciu władzy przez kalwinistów, całkowicie zakazano pielgrzymek i procesji.
Nie da się jednak zabić w ludzkich duszach głodu Boga. W XIX wieku nietolerancyjny protestantyzm zaczyna słabnąć, a katolicyzm na ziemiach holenderskich odżywa. Odżywa także pamięć o cudzie eucharystycznym, a związana z nim tradycja zaczyna się odradzać. Jak — to już w kolejnym tekście.
Tutaj dodam tylko, że przez trzy dni pobytu w Amsterdamie wciąż natykałam się na kościoły i kaplice. Dawne, zamknięte i przebudowane na cele świeckie, pielęgnowane i zwiedzane jako zabytki, ale też czynne i otwarte, tętniące życiem i pełne ludzi — i to z różnych nurtów współczesnego katolicyzmu, od bardzo starannie odprawianej Mszy trydenckiej przez zupełnie przyzwoitą, nową Mszę rzymską po liturgię dość może „nowoczesną” jak na mój gust, ale sprawowaną w obecności wielu osób, ze śpiewem i przy zaangażowaniu wiernych. I to nadal nie jest koniec... bo Amsterdam jest też miejscem objawień maryjnych! Ale o wszystkim w swoim czasie.

To Amsterdam
Jest tam Bóg i są też damy
Widzę damy, więc gdzie jest Bóg?
To Amsterdam — nie brak tam Boga, nie brak dam

Komentarze

  1. Według ścisłego kalendarza astronomicznego 15 marca 1345 to był wtorek (nie środa), a według kalendarza liturgicznego - wtorek ostatniego tygodnia Wielkiego Postu, gdyż owego roku Pańskiego Niedziela Palmowa przypadała 20, a Wielkanoc 27 marca.
    Sekwencja cudownych wydarzeń - według http://www.therealpresence.org/eucharst/mir/holland.html - rozpoczęła się od udzielenia choremu Wiatyku w sobotę 12 marca (na św. Grzegorza Wielkiego). Z opisu można wnioskować, iż 15 marca (na św. Longina, który miał Ciało Pańskie na włóczni), we wtorek, odbyła się pierwsza uroczysta procesja eucharystyczna z Hostią wydobytą z ognia rano 13 marca (na św. Leandra z Sevilli, przyjaciela wspomnianego Papieża), czyli w 5-tą niedzielę Wielkiego Postu. Po drodze był jeszcze poniedziałek 14 marca, a w nim pojawia się błogosławiona Ewa z Leodium (przyjaciółka błogosławionej Julianny z Mont Cornillon), która doprowadziła do ustanowienia święta Bożego Ciała. Jak widać Bóg lubi pisać historię zbawienia z pomocą swoich przyjaciół.
    Cudowna Hostia przeszła powtórną próbę ognia, kiedy 25 maja 1452 (czwartek, oktawa Wniebowstąpienia Pańskiego; na wspomnienie Bedy Czcigodnego), bo chociaż spłonęła Święta Izba (kaplica Mirakel) i 3/4 Amsterdamu, Boże Ciało w monstrancji nie doznało szkody.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz