Kiedy 13 marca 2013 roku 48-letni René Dinklo obejmował
urząd prowincjała holenderskiej prowincji dominikanów, wydawało się, że Zakon
Braci Kaznodziejów w jego ojczyźnie podzieli losy innych tamtejszych zgromadzeń
zakonnych: cicho i spokojnie wymrze. Zważywszy na miejsce, gdzie rzecz się
odbywa, można by rzec: doskonała eutanazja. Sam był jedynym człowiekiem, który
wstąpił do holenderskich dominikanów na przestrzeni kilkudziesięciu lat. Niejako
musiał więc w końcu zostać wybrany na prowincjała: wszyscy inni bracia byli już
zaawansowani w latach. W ciągu pierwszych trzech lat sprawowania przez niego
urzędu zmarło trzynastu współbraci, z czego jedenastu będących pensjonariuszami
domów dla starców. Pozostało jeszcze wprawdzie około sześćdziesięciu, ale
zważywszy średnią wieku: 80 lat (tak, osiemdziesiąt), perspektywy nie były
różowe.
|
Wnętrze kościoła dominikanów w Zwolle,
zdjęcie z 1972 r., źródło: archieven.nl |
Holenderscy dominikanie w drugiej połowie XX wieku zaliczyli
podobne etapy wzlotu i upadku, jak inne zakony krajów tzw. „sojuszu reńskiego”.
W okresie Soboru Watykańskiego II, czyli w połowie lat 60., Kościół holenderski
kwitł. Miał ogromną liczbę powołań, wysyłał dziesiątki misjonarzy we wszystkie
strony świata, prowadził ogromną liczbę dzieł i otwierał kolejne. Po soborze
jednak katolicy holenderscy — tak duchowieństwo, jak i aktywiści świeccy — przystąpili
do zreformowania swojego Kościoła w nowym, postępowym duchu. Dominikanie, przez
całą swoją historię oglądający się raczej na lewo niż na prawo, przeszli tę
chorobę może nawet ciężej niż inni. Jednym cięciem oderwano całą tradycyjną
katolicką pobożność, duchowość, liturgię. Przyjęto nowe obszary zainteresowań
duszpasterskich, takie jak walka o pokój i rozbrojenie, sprzeciw przeciw
atomowi, równouprawnienie, ekologia, skrajnie pojmowany ekumenizm, edukacja,
krytyka wyzysku kapitalistycznego. Jeden z braci, David Adriaan Theodorus van Ooijen, zwany
„Czerwonym Ojcem”, zrobił nawet ogromną karierę w polityce holenderskiej jako
wieloletni parlamentarzysta mocno lewicowej Partii Pracy (PvdA). Był m.in.
zwolennikiem legalizacji aborcji jako „mniejszego zła” i z tej pozycji
krytykował stanowisko biskupów. I jako taki został wybrany prowincjałem
prowincji holenderskiej. Jego wypadek był może skrajny, ale nie oderwany.
Konsekwencji tego zwrotu można się było spodziewać. Tak jak gdzie indziej, po wprowadzeniu „reformy” nastąpił gwałtowny odpływ braci, szczególnie młodszych. Masowo zrzucano habity i przechodzono do życia świeckiego, a nowe powołania zanikły. Życie zakonne w zmodernizowanej formie nie przyciągało, a co bardziej radykalne prądy myślowe (takie stanowisko przypisuje się między innymi Yves’owi Congarowi, też dominikaninowi, tyle że francuskiemu) kazały wręcz odmawiać zgłaszającym się, gdyż same zakony jako takie uznano za średniowieczny przeżytek, chcąc w zamian promować rolę świeckich. Zamknięto seminarium. Za stale topniejącą liczbą rąk do pracy poszło likwidowanie dzieł i zamykanie klasztorów. Do dzisiaj zostały cztery (Berg en Dal, Huissen, Rotterdam i Zwolle), z niewielką obsadą; najbardziej zaś zniedołężniali bracia żyją w domu dla starców.
|
Wnętrze dominikańskiego kościoła pw. św. Dominika
w Rotterdamie, źródło: Facebook |
Nowo wybrany prowincjał, brat René, miał się więc czym
trapić. Opatrzność jednak (być może z powodu obietnicy Matki Bożej, że będzie
zawsze chronić dominikanów pod swoim płaszczem) zgotowała mu zupełnie
nieoczekiwaną i bardzo radosną niespodziankę: oto (naprawdę nikt nie wie,
dlaczego) zaczęli się nagle zgłaszać nowi kandydaci. Wymarzeni: jeszcze młodzi,
ale już dojrzali i wykształceni. W ciągu zaledwie pięciu lat René Dinklo
przyjął do zakonu ośmiu braci. Pierwszy z nich, Richard, w styczniu tego roku
złożył śluby wieczyste i przyjął święcenia diakonatu jako pierwszy holenderski
dominikanin od dwudziestu lat. Stało się to w Oxfordzie. Pozostali, po ślubach
czasowych, mieszkają w Huissen lub szwajcarskim Fryburgu i studiują różne
dyscypliny teologiczne. Najnowszy narybek, dwóch nowicjuszy, przebywa w
Cambridge.
|
Klasztor pw. św. Piotra z Werony w Rotterdamie,
źródło: hetsteiger.nl |
Można się domyśleć, że taka „rewolucja personalna” musiała
zatrząść prowincją holenderską. Oto stanęły naprzeciw siebie dwie totalnie różne
grupy ludzi. I nie chodzi tylko o wiek. Okazało się bowiem, że nowo przyjęci
młodzi przejawiają zainteresowanie wyrugowanymi przez ich starszych współbraci,
klasycznymi formami życia zakonnego: habitami, brewiarzem, różańcem, chorałem,
łacińską liturgią... Różnice dotyczą też światopoglądów i preferowanych podejść
teologicznych. Tarcia we wspólnotach były tak silne, że prowincjał Dinklo w
2016 roku musiał napisać udostępniony publicznie list, w którym do obu grup
apelował o wzajemną miłość i zrozumienie dla swojej odmienności, dostrzeżenie w
tych „innych” dobrej woli oraz poszukiwanie tego, co łączy. Podjął też decyzję,
że od jesieni 2018 roku cała młodzież zakonna zostanie zgromadzona w jednym
klasztorze, w Rotterdamie, który życzliwie ustąpią jej w tym celu starsi
współbracia. Tam będzie odbywać dalszą formację i podejmować pierwsze zadania
duszpasterskie.
|
Wędrowanie ku przyszłości: informacje o pielgrzymce
na stronie holenderskich dominikanów, dominicanen.nl |
Młodzi bracia chcą potraktować to wydarzenie jako swoje specjalne
święto i zamierzają dotrzeć do nowego klasztoru w pieszej pielgrzymce: z
Nijmegen pod granicą niemiecką przez Tiel, Wijk bij Duurstede, Utrecht i Goudę
do Rotterdamu. W ten sposób pragną powrócić do korzeni zakonu i duchowo
przygotować się do dominikańskiej drogi głoszenia Ewangelii. Ma to być tydzień
(13–19 sierpnia) spędzony na modlitwie w ciszy i na spotkaniach z bliźnimi.
Będą nocować po domach i żywić się tym, co zostanie im ofiarowane. Zapraszają
do przyłączenia się całą rodzinę dominikańską, wszystkich sympatyków zakonu
(ale uwaga: z oczywistych względów nie mogą zapewnić noclegu ani wyżywienia!).
Wystarczy minimalna nawet znajomość współczesnych realiów
zachodnioeuropejskich, żeby pojąć, jak rewolucyjny (w dobrym znaczeniu) i
odważny jest ich pomysł.
Imiona młodych braci to Richard, Stefan, Felix,
Michael-Dominique, Thomas, Augustinus, Stefan i Cornelius. Jestem przekonana,
że naszym, polskiego Kościoła, obowiązkiem jest wspieranie naszych braci
katolików w „przeżywającej zadyszkę” Starej Europie. Po to jest ten blog, aby
to ułatwiać. Dlatego proszę każdego z czytelników, żeby dołączył do swojej
modlitwy także tę grupę młodych holenderskich dominikanów. W zamian, jak myślę,
mogę obiecać relacje i zdjęcia z tej historycznej pielgrzymki :)
|
Młodzi holenderscy dominikanie wraz prowincjałem z okazji święceń diakonatu brata Richarda |
Dziękuję br. Augustinowi za pomoc przy pisaniu tekstu.
Źródła: wikipedia.nl, op.org, dominicanen.nl,
catholicherald.co.uk, nrc.nl
Wspaniały tekst. Dziękuje :)
OdpowiedzUsuńW dniu wyboru nowego prowincjała, 13 marca 2013, przypadała 668 rocznica odkrycia Cudownej Hostii w ogniu. Była udzielona choremu jako wiatyk. Holandia jest ciężko chorym katolickim narodem. Nie przyjmuje Chleba Eucharystycznego, wszystko zwraca. Leży w śmiertelnej gorączce. Straciła już głos, nawet procesja Mirakel jest milcząca.
OdpowiedzUsuńJednakże ów umierający katolik z Amsterdamu AD1345 powrócił do zdrowia mimo, że zwymiotował Hostię. Znalazła się Zaradna Niewiasta, która z czułością wydobyła ją z ognia i zaraz powiadomiła sąsiadkę, jak Ta z Ewangelii po znalezieniu drachmy.
Ta Pani Wszystkich Narodów wydobędzie z ognia doczesności Parakleta na uzdrowienie nie tylko Holandii. Taka nędza, a taki Cud!
Ci młodzi dominikanie wyruszyli spod granicy niemieckiej 13 sierpnia, w towarzystwie pewnej księżniczki z Turyngii, świętej Radegundy późniejszej królowej Francji, tej od hymnu Vexilla regis. Mieli dotrzeć do Rotterdamu 19 sierpnia we wspomnienie 15 męczenników z Nagasaki (19 sierpnia 1622) - był zatem pośród tej holenderskiej kompanii także błogosławiony Ludwik Frarijn, dominikanin rodem z Antwerpii.
Czy dominikanie z klasztoru świętego Piotra z Werony już poznali matronę i patrona, z którymi śpiewali psalmy na wejście do świątyni?
W dniu wyboru nowego prowincjała, 13 marca 2013, przypadała 668 rocznica odkrycia Cudownej Hostii w ogniu. Była udzielona choremu jako wiatyk. Holandia jest ciężko chorym katolickim narodem. Nie przyjmuje Chleba Eucharystycznego, wszystko zwraca. Leży w śmiertelnej gorączce. Straciła już głos, nawet procesja Mirakel jest milcząca.
OdpowiedzUsuńJednakże ów umierający katolik z Amsterdamu AD1345 powrócił do zdrowia mimo, że zwymiotował Hostię. Znalazła się Zaradna Niewiasta, która z czułością wydobyła ją z ognia i zaraz powiadomiła sąsiadkę, jak Ta z Ewangelii po znalezieniu drachmy.
Ta Pani Wszystkich Narodów wydobędzie z ognia doczesności Parakleta na uzdrowienie nie tylko Holandii. Taka nędza, a taki Cud!
Ci młodzi dominikanie wyruszyli spod granicy niemieckiej 13 sierpnia, w towarzystwie pewnej księżniczki z Turyngii, świętej Radegundy późniejszej królowej Francji, tej od hymnu Vexilla regis. Mieli dotrzeć do Rotterdamu 19 sierpnia we wspomnienie 15 męczenników z Nagasaki (19 sierpnia 1622) - był zatem pośród tej holenderskiej kompanii także błogosławiony Ludwik Frarijn, dominikanin rodem z Antwerpii.
Czy dominikanie z klasztoru świętego Piotra z Werony już poznali matronę i patrona, z którymi śpiewali psalmy na wejście do świątyni?