Nielegalni imigranci zajmują siłą kolejne budynki w Amsterdamie. Władze przymykają oko

Działająca od siedmiu lat w Amsterdamie grupa muzułmańskich imigrantów z Afryki, nosząca nazwę „We Are Here”, włamała się w poniedziałek 2 września do kościoła legalnych imigrantów z Ghany przy ul. Leksmondplein w południowo-wschodniej części Amsterdamu. Dokładnie rzecz biorąc, chodzi o budynek zamkniętego supermarketu, którego przebudowa na kościół miała się wkrótce rozpocząć (władze wydały pozwolenie w maju). Jest to kolejna z całego ciągu nielegalnych akcji tej przestępczej grupy, z których Amsterdam już po prostu słynie; jak w poprzednich wypadkach, władze nie zareagowały. Zapowiedziały za to wysłanie policji na demonstrację przeciwko tej nielegalnej okupacji, którą zapowiedział ruch obywatelski „Weg met We Are Here” („Precz z We Are Here”).

Artykuł z 4 września z "The Post Online" o zajęciu przez imigrantów kościoła przy ul. Leksmondplein

Poprzednim zajętym siłą przez „We Are Here” cudzym budynkiem była siedziba firmy należącej do pewnego drobnego przedsiębiorcy tureckiego pochodzenia. Stało się to zaledwie miesiąc temu. Salih Ozcan, działający w branży samochodowej, wyjechał na urlop. Po powrocie w połowie sierpnia zastał w swoim budynku bandę Murzynów, którzy się w nim osiedlili, a przed nim górę pozostawionych przez nich śmieci, stanowiącą zagrożenie sanitarne (na góry śmieci, szczury i robactwo skarżą się nieszczęśni sąsiedzi wszystkich posesji okupowanych przez „We Are Here”). Co więcej, kiedy Ozcan próbował wejść do budynku, nielegalni okupanci zagrozili mu, że jeśli go nie opuści, wezwą przeciw niemu policję! Z polskiej perspektywy może się to wydawać szokujące, ale „We Are Here” działają w Amsterdamie nie od dziś i doskonale wiedzą, po czyjej stronie – ich czy właścicieli nielegalnie okupowanych nieruchomości – staje w takich sytuacjach policja oraz władze miasta. Salih Ozcan opuścił więc budynek, wynajął prawnika i zawiadomił policję. Ta mu odpowiedziała, że procedurę ewakuacyjną napastników można rozpocząć dopiero po sześciu tygodniach.

Artykuł z telewizji AT5 z 19 sierpnia o zajęciu firmy Ozcana Saliha.
Ujawnienie twarzy włamywacza łamałoby jego prawa obywatelskie...

Jest to zresztą stała odpowiedź amsterdamskiej policji: jeśli ktoś zajmie siłą twoje mieszkanie, nie możesz go wyrzucić, lecz masz czekać sześć tygodni na rozpoczęcie procedury, która może trwać miesiącami. W tym czasie śpij pod mostem, a jeśli kiedykolwiek w przyszłości uda ci się wrócić do mieszkania, to będzie ogołocone i zrujnowane. Pokrycia strat nie będzie. Dlatego Ozcan i tak miał szczęście, że nielegalni imigranci z „We Are Here” zajęli jego firmę, a nie mieszkanie. Stracił jedynie źródło utrzymania. Tego szczęścia nie miało wielu innych mieszkańców Amsterdamu, których Afrykanie z „We Are Here” wyrzucili z ich mieszkań i domków jednorodzinnych.
Oficjalna propaganda przestępczej grupy „We Are Here” głosi, że nielegalni imigranci muszą się włamywać do budynków, ponieważ nie mają żadnego miejsca, w którym mogliby mieszkać. A wegetacja na ulicy narusza ich godność człowieka. Dlatego po prostu muszą się wprowadzać do cudzych budynków. To im się zwyczajnie należy jako ludziom. Propaganda ta znajduje ciepłe przyjęcie u skrajnie lewicowych władz Amsterdamu, a także części celebrytów, działaczy społecznych, lewicowo nastawionych duchownych itd. Doszło nawet do tego, że niemal wszyscy członkowie „We Are Here” mimo jawnych dowodów na popełnienie licznych przestępstw otrzymali już prawo pobytu w Holandii, a ich przywódcy władze miejskie przyznały mieszkanie. (Warto wspomnieć, że jednocześnie w stolicy Holandii panuje potworny brak mieszkań, zwykły, legalny obywatel czeka na przydział mieszkania socjalnego średnio ponad 15 lat, ceny kupna i wynajmu są niebotyczne, duża jest liczba bezdomnych).

Dzisiejszy artykuł z "Reformatorisch Dagblad" o zajęciu kościoła przy Leksmondplein

Z tego chóru współczucia dla przestępców, w obliczu szokującego skandalu oraz ludzkiego nieszczęścia zwykłych mieszkańców miasta, wyłamują się tylko niektóre media, nawet te liberalno-lewicowe, jak amsterdamska telewizja AT5. Są to jedyne instytucje, na które ofiary imigrantów z „We Are Here” mogą jakoś liczyć. Można bowiem sądzić, że za względu na utrzymywanie przez państwo przychylnego dla przestępców prawa i jeszcze przychylniejszej jego praktyki na jakąkolwiek poprawę sytuacji będzie można mieć nadzieję tylko w wyniku głośnego międzynarodowego skandalu oraz postawienia państwa holenderskiego pod pręgierzem światowej opinii publicznej.
Przyzwolenie na nielegalne okupowanie cudzych nieruchomości datuje się bowiem w Holandii od „rewolucji ’68 roku”. Słynne squaty przez całe lata propagowano wręcz jako jedną z atrakcji turystycznych i dopiero od niedawna, także pod wpływem działalności „We Are Here”, zaczyna się niekiedy wspominać, że proceder ten jest nie do końca w porządku. Poziom przyzwolenia społecznego wciąż jest jednak zdumiewająco wysoki. Na przykład, kiedy w marcu br. grupa lewicowej młodzieży zaczęła okupować zdesakralizowany kościół św. Augustyna w północnej dzielnicy Amsterdamu, który miał być przebudowany na mieszkania, petycję internetową na rzecz legalizacji ich pobytu w nim podpisało ponad 600 osób. Jeśli ktoś z Czytelników chce się przekonać, jaką skalę przybrał w Holandii proces nielegalnego okupowania cudzych budynków, może wpisać do wyszukiwarki słowa krakers kraken pand („okupujący”, „okupują nieruchomość”) i zobaczyć, ile wyników otrzymają.

Artykuł z telewizji AT5 z 29 marca o proteście przeciwko eksmisji okupantów
zajmujących kościół św. Augustyna w północnej dzielnicy Amsterdamu

Podobne do „We Are Here” bandy imigrantów działają także, choć na mniejszą niż w Amsterdamie skalę, w innych holenderskich miastach. Warto również dodać, że nielegalne okupowanie cudzych budynków nie jest jedyną przestępczością zorganizowaną, jaką podejmują islamscy imigranci – częściowo przybyli bezpośrednio z Afryki czy Azji, a częściowo urodzeni już na miejscu, gdyż ich regularny napływ do Holandii trwa od kilkudziesięciu lat (zaczęło się od masowego sprowadzania marokańskich robotników, którzy mieli być rzekomo „błogosławieństwem” dla holenderskiej gospodarki). Islamskie mafie narkotykowe do tego stopnia zawładnęły Krajem Tulipanów, że urzędujący minister sprawiedliwości i bezpieczeństwa Ferdinand Grapperhaus oznajmił oficjalnie, że Holandia obecnie jeszcze nie jest narkopaństwem, ale wkrótce może się nim stać. Strzelaniny uliczne, zamachy bombowe, „likwidacje”, czyli zabójstwa w mieszkaniach, barach, coffeeshopach, sziszach, na parkingach podziemnych czy otwarcie na placach i ulicach miasta stały się codziennością holenderskiej stolicy, o której lokalne media z telewizją AT5 na czele piszą tak często, że stało się to już nudne. Policja (sama zatrudniająca spory odsetek muzułmanów chodzących w mundurach na islamskie modlitwy i muzułmanki w islamskich chustach jako oficjalnym ubiorze, oraz trapiona przez „krety” wynoszące poufne informacje policyjne do krewnych z muzułmańskich gangów), władze miejskie i centralne oraz państwowy wymiar sprawiedliwości od lat nie podejmują skutecznych działań zaradczych. Stan bezpieczeństwa w holenderskich miastach wciąż się pogarsza.

Źródła: at5.nl, tpo.nl, rd.nl, telegraaf.nl

Komentarze