Ogród buraczany, czyli o flamandzkich korzeniach Beethovena

Dr Małgorzata Grajter, autorka tego tekstu, jest pracownikiem Katedry Teorii Muzyki na Wydziale Twórczości, Interpretacji, Edukacji i Produkcji Muzycznej Akademii Muzycznej w Łodzi i specjalizuje się w twórczości Ludwiga van Beethovena. Specjalnie dla naszego bloga zgodziła się wyjaśnić nurtującą mnie od dzieciństwa kwestię, dlaczego ten ponoć niemiecki (lub austriacki) kompozytor nosił nazwisko czysto niderlandzkie :) Zapraszam też do obejrzenia bardzo ciekawego (nawet dla nieznających języka holenderskiego) filmiku, który pokazuje miejsca, z którymi związany był dziadek, pradziadek i dalsi przodkowie wielkiego kompozytora. Link na końcu tekstu :)

Postać Ludwiga van Beethovena (1770-1827) znana jest doskonale wszystkim miłośnikom muzyki poważnej, ale szczegóły jego biografii, zwłaszcza te związane z rodowodem kompozytora – już nieco mniej. W większości encyklopedii można przeczytać, że był on kompozytorem niemieckim, a mieszkańcy jego rodzinnego Bonn z dumą mówią o nim Rheinländer (Nadreńczyk). Z kolei historycy muzyki łączą Beethovena głównie ze stolicą Austrii, określając go mianem ostatniego z tzw. klasyków wiedeńskich.

Rękopis van Beethovena. Żródło: Wikimedia Commons

Tymczasem już samo nazwisko Beethovena zdradza jego flamandzkie pochodzenie. Bywa ono zresztą przedmiotem wielu nieporozumień i żartów, gdyż van Beethoven w języku flamandzkim można przetłumaczyć dosłownie „z buraczanych ogrodów”. Co więcej, przyimek „van” w odróżnieniu od niemieckiego „von” wcale nie sugeruje szlacheckiego pochodzenia.
Drzewo genealogiczne kompozytora prowadzi do niewielkiej miejscowości Kampenhout. Mieszkał tam protoplasta rodu, Jan van Beethoven, urodzony około 1485 roku. Kilka pokoleń później rodzina przeniosła się do Mechelen, gdzie pradziadek Beethovena, Michael van Beethoven (1684-1749) wraz z żoną Marią Louise, prowadzili piekarnię i zajmowali się koronkarstwem. Ulica, przy której znajdował się ich dom, nosi dziś nazwę Beethovenstraat.

Wnętrze katedry św. Rumolda w Mechelen. Tu śpiewał w chórze dziadek kompozytora.
Źródło: Wikimedia Commons/Josep Renalias

Ich syn, Lodewijk (Ludwik) van Beethoven (1712-1773), był wybitnie utalentowany muzycznie i jako pierwszy w rodzinie kształcił się w tym kierunku. Najpierw śpiewał w chórze chłopięcym katedry św. Rumolda (Sint-Rombout), która była niegdyś znanym ośrodkiem polifonii franko-flamandzkiej. Tam też opanował sztukę gry na carillonie, instrumencie, z którego miasto słynie do dziś. Lodewijk przez krótki czas związany był później z Louvain i Liège, a następnie został zaangażowany do kapeli dworskiej elektora Kolonii z siedzibą w Bonn. Tam też urodzili się: syn Lodewijka, Johann van Beethoven (1740-1792), a następnie, w 1770 roku, jego wnuk Ludwig, który imię odziedziczył właśnie po słynnym dziadku.
Pojawia się oczywiście pytanie, na ile Beethoven był świadom swoich korzeni. W chwili śmierci Lodewijka, a więc w 1773 roku, Ludwig junior miał zaledwie trzy lata. Jednak z relacji przyjaciół i biografów wynika, że dziadek był stawiany młodemu adeptowi sztuki muzycznej za wzór, zwłaszcza przez matkę, i często pojawiał się we wspomnieniach kompozytora. Co prawda ojciec Beethovena, Johann, był śpiewakiem na dworze elektorskim w Bonn, lecz głos miał zdarty i zniszczony na skutek nadużywania alkoholu. Był ponadto człowiekiem agresywnym w mowie i w czynie, nie mógł więc zapewnić synowi moralnego wsparcia. Pozbawiona siły ojcowskiego autorytetu rodzina powoływała się zatem często na pamięć o znanym przodku.

Katedra św. Rumolda w Mechelen, jeden z najcenniejszych kościołów gotyckich
w południowej części historycznych Niderlandów. Źródło: Wikimedia Commons/Ad Meskens

Równie tajemniczą kwestią pozostaje wpływ bogatej tradycji kompozytorów franko-flamandzkich, a szczególnie ich twórczości religijnej, na muzykę Beethovena. Od najmłodszych lat wychowywał się on w atmosferze niemieckiego oświecenia (głównie za sprawą nauczyciela muzyki, Christiana Gottloba Neefego, który był członkiem stowarzyszenia Iluminatów), a później – dzięki bliskim kontaktom między dworem elektorskim w Bonn a dworem cesarskim w Wiedniu – także klasycyzmu wiedeńskiego. Jednocześnie grywał na organach kościoła jezuitów przy Bonngasse, a jego improwizacje na temat melodii do Lamentacji Jeremiasza ponoć nie miały sobie równych. Jednak muzykę religijną zaczął pisać dopiero w Wiedniu, po roku 1800 – i nie były to utwory szczególnie mocno zakorzenione w tradycji katolickiej muzyki liturgicznej. W cyklu 6 Pieśni religijnych op. 48 sięgnął po poezję Christiana Fürchtegotta Gellerta, który był synem protestanckiego pastora. Oratorium Chrystus na Górze Oliwnej op. 85 nawiązuje do teatralnego stylu opery neapolitańskiej, zaś Msza C-dur op. 86 podąża za nowoczesnym wzorcem mszy symfonicznej, ukształtowanym przez Josepha Haydna.>
Jednak w ostatnich latach życia nastąpił u Beethovena zdecydowany zwrot ku muzyce przeszłości. Pisząc drugą ze skomponowanych przez siebie mszy – Missa solemnis op. 123 (1823) – postanowił sięgnąć do skal modalnych. Studiował wówczas kompozycje Palestriny i traktaty muzyczne z epoki renesansu, najwyraźniej na nowo odkrywając tradycję muzyki kościelnej. Rezultaty tych odkryć są zdumiewające: na przykład fragment Credo, Et incarnatus est, śpiewany przez tenory unisono w skali doryckiej, brzmi niemalże jak oryginalna melodia chorału gregoriańskiego. Mimo iż Beethoven napisał ją sam, to ze względu na podobieństwo inicjalnego motywu kojarzona bywa z hymnem Ave maris stella.
Modalność i dawne wzorce komponowania przeniknęły także do późnych dzieł instrumentalnych Beethovena – a konkretnie do Pieśni dziękczynnej uzdrowionego dla Bóstwa w tonacji lidyjskiej, będącej centralnym ogniwem Kwartetu smyczkowego a-moll op. 132 (1825). Wyraźne wpływy muzyki wokalnej, wyszukane techniki polifoniczne i podobieństwo obsady – kwartet smyczkowy w roli czterogłosowego, instrumentalnego chóru – jako żywo przypominają msze i motety mistrzów franko-flamandzkich, choćby wielkiego Josquina des Près. Świadomie, czy też nie – Beethoven złożył więc hołd wspaniałej, niemal wówczas już zapomnianej tradycji muzycznej, z którą łączyły go w linii prostej więzy krwi.

Informacje o zatrudnieniu dziadka Ludwiga van Beethovena jako śpiewaka w katedrze w Mechelen znajdują się do dziś w archiwum archidiecezji mecheleńsko-brukselskiej (obecnie jest to stołeczna diecezja Belgii). I nie jest to jedyna flamandzka pamiątka związana z wielkim kompozytorem. Wszystkie prezentuje kilkuminutowy film Sandera De Keere z serii Overal Klasiek pt.„Co Beethoven miał wspólnego z Belgią”:


Komentarze