Amsterdamczyk, który uratował zakon jezuitów

Znane jest powiedzenie, że ciężkie czasy tworzą silnych ludzi; silni ludzie tworzą łatwe czasy, łatwe czasy tworzą słabych ludzi, a słabi ludzie tworzą ciężkie czasy. Trudno nie zauważyć, że sprawdza się ono także w historii Kościoła. Część najsilniejszych i największych ludzi w dziejach katolicyzmu zrodziła się na duchowym pogorzelisku, w jakie zmieniły się te kraje Europy, do których na przełomie XVIII i XIX wieku dotarły bagnety, armaty i gilotyny rewolucji francuskiej oraz innych wybuchów antychrześcijańskiego szału — nie zapominając o działających równolegle beznamiętnych piórach i pieczątkach biurokratów, wykonujących polecenia „oświeconych” autokratycznych władców, a nawet kościelnych purpuratów, którzy zapragnęli zreformować katolicyzm w duchu XVIII-wiecznego społecznego i propaństwowego utylitaryzmu.

Tablica pamiątkowa na domu, w którym urodził się
Jan Roothaan. Źródło: Wikimedia Commons/Spider
Po półwieczu tych wstrząsów z istniejących od kilku czy kilkunastu stuleci zakonów — twórców postępu gospodarczego, naukowego i kultury wysokiej, pozostały grupki starszych zakonników rozproszonych po parafiach, szkołach itp. — wyrzuconych z odebranych i rozkradzionych klasztorów, nie mających prawa przyjmowania kandydatów z powodu surowych zakazów państwowych.

W latach 20. i 30. XIX wieku wydawało się, że z prozaicznych przyczyn demograficznych po kilkunastowiekowej historii życia monastycznego w Kościele zachodnim pozostaną tylko eksponaty w muzeach i zapisy w podręcznikach historii. I te najcięższe czasy zrodziły najsilniejszych ludzi.

Tym, kim dla dominikanów był Henri-Dominique Lacordaire, a dla benedyktynów dom Prosper Guéranger, dla jezuitów był Holender, rodowity Amsterdamczyk Jan Philip Roothaan.

Relikwiarz Jana Roothaana w amsterdamskim
kościele jezuitów na Krijtbergu. © DK
Odnowiciel jezuitów pochodził z rodziny o korzeniach kalwińskich, ale od dwóch pokoleń katolickiej. Urodził się w XVIII-wiecznej kamieniczce przy Laurierstraat 62 w dzielnicy Jordaan. Jako chłopiec był ministrantem w kościele na Krijtbergu, wówczas działającym jako schuilkerk — kościół ukryty, z powodu restrykcji antykatolickich (wysoki i piękny neogotycki kościół, który stoi tam dzisiaj, powstał dopiero pod koniec XIX wieku). W nielegalnym kościele posługiwali „nielegalni” jezuici, to znaczy byli jezuici, którzy od ćwierćwiecza byli oficjalnie zwykłymi księżmi, ponieważ ich zakon został skasowany przez papieża pod naciskiem „oświeconych” monarchów. Ale musieli nadal dawać dobre świadectwo o witalności i duchowości swego zakonu, bo kilkunastoletni Jan Roothaan zapragnął zostać jezuitą.

Wymagało to od niego opuszczenia rodzinnego kraju i wyjazdu na koniec Europy, do budzącego lęk swymi zimami, rozmiarami i archaicznymi zwyczajami imperium rosyjskiego — gdyż było to jedyne miejsce, w którym jezuici przetrwali, ponieważ carowie, z przyczyn głównie politycznych i ambicjonalnych, odmówili zastosowania się do zachodnioeuropejskich dekretów.

Na dawnych ziemiach I Rzeczpospolitej, należących teraz do imperium carów, Roothaan przebywał w latach 1804-1820. Nowicjat odbył w Dyneburgu na Łotwie (przy okazji opanował świetnie język polski), a filozofię i teologię studiował w Połocku na Białorusi. W 1812 przyjął święcenia kapłańskie, po czym pracował w Puszy (Łotwa) oraz Kadzinie, Kulikowie i Orszy (Białoruś). W 1820 jezuitów wygnano z kolei z granic caratu, ale w tym czasie na szczęście powiał już inny wiatr na Zachodzie i zaczęto sprzątać po największych wynaturzeniach epoki oświeceniowo-rewolucyjnej. Jezuici mogli zatem od niedawna z powrotem legalnie działać i Jan Roothaan najpierw uczył w szkole w Brig/Brigue, w szwajcarskim kantonie Valais/Wallis, a potem został rektorem nowo powstałego jezuickiego kolegium (szkoły średniej) we włoskim Turynie (wówczas część królestwa Sardynii). W 1829 r. został wybrany generałem zakonu i sprawował tę funkcję do śmierci 8 maja 1853 r.

Popiersie J. Roothana w sieni klasztoru
jezuitów na Krijtbergu. © DK
W ciągu 24 lat pełnienia obowiązków generała Roothaan zdołał doprowadzić do znacznego rozkwitu zakonu, który po kasacie musiał z powrotem rozwijać się praktycznie od zera. W czasie jego rządów liczba zakonników wzrosła prawie dwuipółkrotnie, a szkół prowadzonych przez zakon — prawie dwukrotnie. Pracowity i zdolny menedżer, zadbał zarówno o odrodzenie duchowe zakonu, jak i jego uporządkowanie organizacyjne. Wysłał tysiąc ochotników na misje (niemało z nich poniosło później męczeństwo w krajach Azji). Jego niezmordowane wysiłki przyniosły mu przydomek „drugiego założyciela zakonu jezuitów”.

Przed śmiercią zdążył przeżyć jeszcze jedne prześladowania, w wyniku wybuchu rewolucji 1848 r. i założenia działającej dwa lata „Republiki Rzymskiej”, która znowu wygnała papieża, księży i zakonników. Czas wygnania zużył na wizytacje domów jezuickich w kilku państwach i wówczas udało mu się jeszcze odwiedzić na krótko rodzinną Holandię. W 1850 r. mógł już powrócić do Rzymu i tam zmarł po długiej chorobie, 8 maja 1853 r. Dzisiaj przypada rocznica jego śmierci i stąd ten tekst :)

Pochowany został w jezuickim kościele Il Gesu w Rzymie i tam można nawiedzić jego grób w jednej z bocznych kaplic. Jego relikwie oraz pamiątki po nim są też przechowywane w jezuickim kościele św. Franciszka Ksawerego na Krijtbergu w Amsterdamie. Co ciekawe, jego następcą na stanowisku generała został z kolei Flamand Pieter Jan Beckx.

Ponieważ Jan Philip Roothaan zmarł w opinii świętości, rozpoczęto starania na rzecz jego beatyfikacji, ale ślimaczą się one do dziś, podobnie jak w przypadku Guérangera, nie wspominając już o Lacordairze… Być może pokolenie tytanów odbudowy Kościoła doprowadziło po prostu do nastania łatwych czasów?

Źródła: Wikipedia NL/PL/BE

Komentarze