Wróg publiczny: święty Mikołaj, czyli felieton aluzyjny

Odkąd zajmuję się tematem Holandii i Niderlandów, regularnie wraca do mnie odczucie, że nasze narody i historie, wbrew temu, co mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka, w gruncie rzeczy łączyło i łączy niezwykle wiele podobieństw. To odczucie wróciło do mnie dzisiaj, 11 listopada.
Jedną z najsilniej zakorzenionych tradycji holenderskich jest powitanie świętego Mikołaja (Sinterklaasintocht). Tradycja ta przetrwała nie tylko dominację kalwinizmu, rugującego kult świętych, lecz nawet totalną sekularyzację życia społecznego w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat. Co roku w drugiej połowie listopada w niezliczonej ilości holenderskich miast i miasteczek odbywają się uroczyste wjazdy świętego Mikołaja i jego orszaku, organizowane przez rozmaite organizacje przy współudziale lokalnych władz. Święty Mikołaj wraz z barwnym orszakiem pomocników przybywa statkiem (o co w Holandii nietrudno), ewentualnie porusza się na siwym koniu, rozmawia z dziećmi i wręcza im słodycze; śpiewa się piosenki i dzieje się mnóstwo innych atrakcyjnych rzeczy. Impreza odbywa się na dużym placu, na przykład głównym rynku, i przypomina skalą nasze Orszaki Trzech Króli skrzyżowane z tłumnym festynem w długi weekend majowy. Nie ma żadnego porównania z kameralnymi wizytami świętych Mikołajów w polskich przedszkolach czy domach kultury.

Święty Mikołaj przypływający statkiem. Źródło: MarkDB/Wikimedia Commons

Jednocześnie powitanie świętego Mikołaja jest w dzisiejszej Holandii najbardziej zapalnym tematem, wywołującym zaciekłe batalie prawne, zakazy władz, fake-newsy w mediach, obrażanie i zastraszanie, prowokacje, a nawet grożenie śmiercią — a także brutalne siłowe ataki lewicowych bojówek w stylu Antify oraz oddolne blokady dróg przez obywateli, usiłujących nie dopuścić tychże bojówek zamierzających rozbić legalną imprezę pełną rodzin z dziećmi, i surowo za to karanych przez państwowy wymiar sprawiedliwości, w odróżnieniu od członków wyżej wymienionych bojówek, zwanych neutralnie „aktywistami”. W publicznej logosferze istnieją wręcz dwie równoległe, całkowicie przeciwstawne narracje — jedna mówi o zabawie rodzin i dzieci, radości, słodyczach itp., a druga o zjazdach rasistów i supremacji białej rasy, która jest tak wielkim zagrożeniem, że dla jej zlikwidowania można i trzeba posługiwać się wszelkimi środkami, w tym bezprawnymi — ze względu na stan wyższej konieczności.
To nie jest kiepski żart, tylko fakty. Trzy miesiące temu tzw. „lewicowy aktywista” Michael van Zeijl z „antyrasistowskiej grupy protestu” Grauwe Eeuw (Szary Wiek) dostał symboliczne 300 euro kary za nawoływanie w mediach społecznościowych do zamordowania aktora Stefana de Walle, który odgrywał rok temu świętego Mikołaja w Dokkum. Jednak za sukces należy uznać to, że proces w ogóle się odbył i nie skończyło się uniewinnieniem, bo do tej pory przemocowe zachowania lewicowych ekstremistów w ogóle uchodziły uwagi holenderskich organów bezpieczeństwa i porządku.
Natomiast w ubiegłym tygodniu niejaka Jenny Douwes, która zorganizowała grupę obywateli mających bronić dzieci na zabawie mikołajowej przed atakiem lewicowych bojówkarzy — mimo że natychmiast odstąpiła od działania na żądanie policji! — otrzymała karę sześciu tygodni prac społecznych i miesiąca więzienia w zawieszeniu. (Tej skali wyroki zapadają w Holandii z reguły wobec naprawdę poważnych przestępstw). Ponad 30 kolejnych osób, które rok temu zablokowały drogę do Dokkum, by nie dopuścić lewicowych bojówek do miejsca imprezy, dostało krótsze kary prac społecznych. (Nieformalny hymn tej słynnej blokady, „Je komt hier niet voorbij”, czyli „Nie przejdziesz tędy”, jest wciąż dostępny na Youtube i ma już 150 tysięcy wyświetleń; zachęcam do obejrzenia także ze względu na zdjęcia).


Fryzyjczycy mają w sobie więcej gorącej krwi niż inni Holendrzy (przecież to właśnie ich dokkumscy praprzodkowie zamordowali tysiąc trzysta lat temu św. Bonifacego!), więc nie odpuszczają. Zaczęli natychmiast zbierać pieniądze na wniesienie apelacji od wyroku. I teraz uwaga: w ciągu dosłownie kilkudziesięciu godzin Holendrzy nadesłali im w sumie 150 000 euro! To pokazuje prawdziwe nastroje w społeczeństwie.
Warto tutaj dodać, że grupa Grauwe Eeuw usiłuje również zakłócać państwowe uroczystości upamiętniania ofiar II wojny światowej w dniu 4 maja, protestuje przeciwko nazwom ulic upamiętniającym holenderskich bohaterów narodowych i wielu innym rzeczom, kojarząc najbardziej zdumiewające rzeczy z rasizmem i kolonializmem. A takich grup są w Holandii setki. Są niezbyt liczebne, ale „pompowane” przez media. Kiedy ich działania ewidentnie łamiące prawo, nawoływanie do przemocy i agresja na ulicach stały się tak jawne, że nie można ich było już dłużej przemilczać, holenderskie media zrezygnowały z jednoznacznie pochwalnego tonu w obszernych artykułach na ich temat. Ale i dziś „aktywiści” mogą liczyć na nagłaśnianie przez dziennikarzy każdej swej akcji. (Najnowszym celem ataku jest pewna firma sprzedająca przyprawy orientalne, gdyż ich opakowanie odwołuje się do dawnej Kompanii Wschodnioindyjskiej, przywożącej przez stulecia te przyprawy do Holandii). Prawdziwą zaś gwiazdą jest niejaka Sylvana Simmons, była prezenterka telewizyjna pochodzenia surinamskiego, obecnie radna Amsterdamu, posługująca się językiem ewidentnie rasistowskim wobec ludzi o białej skórze. Można liczyć na jej głośny protest w każdej sprawie o „rasizm”. Oczywiście również w sprawie powitania świętego Mikołaja.
Pani Alicia Suarez z Utrechtu,
której zabroniono grać Czarnego Piotrusia,
bo ma czarną skórę (źródło: Twitter)
Nie zdążyłam jeszcze napisać, dlaczego holenderskie imprezy mikołajowe są rasistowskie. Otóż według tradycji holenderskiej główną rolę w orszaku Dobrego Świętego odgrywa jeden lub więcej Czarnych Piotrusiów (Zwarte Piet) — mężczyzn lub kobiet w stroju XVI-wiecznego dworzanina, ucharakteryzowanych na Murzynów. Ich obecność tłumaczy się tym, że święty Mikołaj — ten prawdziwy, żyjący w IV wieku biskup Miry w dzisiejszej Turcji — angażował się w wykup niewolników afrykańskich. U nas akcentuje się raczej wrzucanie przez okno złota ubogim dziewczętom, by nie trafiły na ulicę — ale w Holandii, mającej przeszłość morską i kolonialną, pamięta się o tym lepiej. I holenderska legenda mówi, że jeden z takich ocalonych murzyńskich niewolników postanowił pozostać ze swoim wybawcą i pomagać mu w pracy duszpasterskiej. A dzisiaj, jak w wielu innych krajach o tradycji chrześcijańskiej, wsuwa się po cichu przez komin, by podrzucić prezenty dzieciom.
Rasizm, nieprawdaż? Nie od dziś wiadomo, że dla grup ekstremistycznych największymi wrogami są ci, którzy działają na rzecz pojednania. Znamy to z historii Polski, a na gruncie holenderskim innym przykładem jest misjonarz bł. Piotr Donders, walczący o lepszy los murzyńskich niewolników i Indian w holenderskim Surinamie, którego pomnik w rodzinnym Tilburgu jest kolejnym kamieniem obrazy dla „antyrasistowskich aktywistów” (pisałam o tym w tekście: Niechciany opiekun trędowatych i Murzynów). Więc Czarny Piotruś nie ma prawa być czarny, do tego stopnia, że słynny stał się wypadek pewnej holenderskiej Murzynki, Alicii Suarez z Utrechtu, która co roku grała Czarnego Piotrusia w jednej z dużych firm, ale w ubiegłym roku politycznie poprawna dyrekcja jej tego zabroniła, bo pani Alicja jest czarna z natury. I nie jest ona jedyną czarnoskórą osobą, którą to spotkało.
Politycznie poprawny Bezglutenowy Piotruś
w Heesch. Źródło: intochtheesch.nl
Nie można też zapomnieć o środowiskach muzułmańskich, w Holandii silnie obecnych w życiu publicznym i nadreprezentowanych we władzach tak państwowych, jak samorządowych. Muzułmańska partia DENK (obecna w parlamencie) oraz frakcje muzułmańskie w radach miast, takich jak Rotterdam, wzywają do zakazania „rasowej karykatury” Czarnego Piotrusia ramię w ramię z lewicą. I często wspólnie odnoszą sukces. Dlatego w wielu miejscowościach Czarny Piotruś został zastąpiony nową postacią, już białą, tylko nieco zasmoloną. Nosi ona nazwę „kominowego” (Schorsteen) czy też „sadzowego” (Roetveeg) Piotrusia, albo jest samym „Piotrusiem” bez żadnego niebezpiecznego określenia, jak w Amsterdamie. Istnieją też inne, politycznie poprawne mutacje, jak „Bezglutenowy Piotruś” (Glutenvrije Piet) m.in. w Balkbrug, Heesch i kilkudziesięciu innych miejscach.
Ale paradoksalnie (choć może raczej właśnie logicznie) za prawdziwym, tradycyjnym Czarnym Piotrusiem opowiada się dziś więcej Holendrów niż kiedykolwiek w ostatnich latach. Pokazują to również sondaże. Walka lewicy i muzułmanów z holenderską tradycją doprowadziła do jej nowego rozkwitu — i tym razem już z lekko narodowym posmakiem. Więc teraz cała Holandia, a szczególnie Zaanstad, w którym za tydzień 17 listopada ma się odbyć tegoroczne ogólnokrajowe powitanie św. Mikołaja (burmistrz zgodził się na to po tym, jak odmówiło kilka innych miast, zastraszonych zapowiedziami kontrdemonstracji i protestów, po czym natychmiast spotkał się z lawiną „błota”), zbroi się i mobilizuje, jak Warszawa przed Marszem Niepodległości. Gazety codziennie przynoszą wiadomości, ile to setek policjantów i agentów ochrony będzie w tym roku strzegło bezpieczeństwa na imprezie mikołajowej w Zaanstad i innych miastach. Lewicowi aktywiści z kolejnych organizacji zapowiadają kontrdemonstracje i ataki. Samoorganizujące się grupy obywateli zapowiadają blokowanie dróg do tych miejscowości wzorem Dokkumczyków. „Lewicowi aktywiści” zaskarżyli do sądu burmistrza miasta Zaanstad i kilka innych instytucji, żądając prewencyjnego zakazu zorganizowania powitania świętego Mikołaja. Wyrok ma zapaść we wtorek, na cztery dni przed imprezą. Poinformujemy o nim.
Prawdziwie świąteczna, rodzinna, pełna otwartości i szacunku dla każdego człowieka, strzegąca prawa do zgromadzeń i wolności słowa oraz przyjazna dzieciom atmosfera, czyż nie?

Źródła: dagelijksestandard.nl, telegraaf.nl, ad.nl i inne

Komentarze