Zapraszamy do lektury komentarza do ostatniego dokumentu Kongregacji Doktryny Wiary, który na swoim blogu „Paarse Pepers” opublikował biskup Rob Mutsaerts. Temat ten powiązany jest z kwestią objawień amsterdamskich, więc przy okazji polecamy też nasz tekst „Watykan odrzuca autentyczność objawień amsterdamskich, ale zezwala na kult Pani Wszystkich Narodów”. I oczywiście polecamy wszystkie nasze wcześniejsze teksty na temat biskupa Roba Mutsaertsa (wystarczy znaleźć wśród tagów jego nazwisko).
![]() |
| Fot. © DK |
Nie widzę więc niczego
nierozsądnego w przekonaniu, że Maryja, w sposób w pełni podporządkowany i wyrastający
z łaski, uczestniczyła w dziele Chrystusa. Określenie „Współodkupicielka” nie
jest tak szokujące, jak niektórzy się obawiają. I szczerze mówiąc, jeśli
kardynał Fernandez obawia się, że ludzie postawią Maryję na równi z Chrystusem,
to problem leży nie w Maryi, a w Fernandezie. To właśnie obecność Maryi
przypomina mi, że wiara chrześcijańska nie jest ideą, filozofią ani systemem
moralnym, lecz historią. Rzeczywistość współpracy Maryi w dziele naszego
odkupienia nie wynika z ludzkiej inwencji, ale z faktu, że sam Bóg postanowił
działać za pośrednictwem człowieka. Każdy krok w historii zbawienia ukazuje, że
Bóg nie działa wbrew człowiekowi, ale poprzez człowieka. „Fiat” Maryi jest pierwszym i być może najwyraźniejszym przykładem
tej nadprzyrodzonej współpracy.
Kiedy Kościół mówi o Maryi
jako o Współodkupicielce – termin, którego święci i papieże nie używają lekko –
nie ma na myśli, że Jej zasługi same w sobie mają jakąkolwiek wartość ani że
umniejsza Ona wyjątkową rolę Chrystusa. Tradycja głosi, że dzięki niewysłowionej
łasce jest Ona w niezrównany sposób zaangażowana w to, czego dokonał Chrystus.
Doktryna ta uległa pewnemu
rozwojowi. Rozwój doktryny nie oznacza zmiany dogmatu, lecz rozwinięcie tego,
co zawsze było obecne w zalążku. Wydaje mi się, że tytuł Współodkupicielki nie
jest nowością, lecz stanowi konsekwencję tego, w co zawsze wierzono: że Maryja
za sprawą łaski była narzędziem, przez które Słowo stało się ciałem, i że
uczestniczyła w zbawczym dziele Chrystusa przez wiarę, miłość i cierpienie.
Tytuł Współodkupicielki był przez
wieki spokojnie wypisywany na kartach Kościoła. Święci nie używali tego słowa z
lekkomyślności, ale z uszanowania. Dlatego święty Bonawentura mówił o Maryi
jako o tej, która „współpracowała z Chrystusem w odkupieniu”. Bernardyn ze
Sieny miał odwagę wychwalać współpracę Maryi z Synem, ponieważ wiedział, że
współpraca (co-operatio) nie oznacza
równości. Ojcowie Kościoła nie obawiali się, że wierni zapomną o Chrystusie, kiedy
tylko wychwalana będzie Maryja. Ufali, że ludzie pojmą tę różnicę, podobnie jak
rozumieją różnicę między słońcem a księżycem.
A papieże? Leon XIII mówił o
Maryi jako o tej, „przez którą otrzymaliśmy tajemnicę Odkupienia”. Pius X mówił
o Jej wyjątkowym zjednoczeniu z Chrystusem w Jego męce. Benedykt XV użył słów,
które dziś uznano by za niebezpieczne: nazwał Jej walkę na krzyżu „niemal równą”
w intencji do walki Chrystusa – niemal, powtarzam, nie całkiem, i tylko słabo
słuchający świat nie dosłyszałby tej różnicy. Pius XI, papież, który nie słynął
z romantycznych słabości, użył nawet wprost słowa Współodkupicielka w
przemówieniu, jak gdyby było najnormalniejszą w świecie rzeczą, że Matka Pana
nosi taki tytuł. Święci i papieże nie obawiali się, że Maryja stanie się zbyt
wielka. Obawiali się przede wszystkim, że my staniemy się zbyt mali.
To dziwne, że Fernandez chce
zakazać używania słowa, gdyż obawia się, że będzie źle zrozumiane. Można by
oczekiwać, że najpierw spróbuje uczynić je zrozumiałym, po prostu je
wyjaśniając. Gdyby ktoś powiedział, że mapa jest zagmatwana, nauczysz go ją
czytać. Nie podrzesz mapy na strzępy i nie ogłosisz potem, że świat jest
płaski. Jeśliby mówić, że termin teologiczny jest niebezpieczny, to mógłbyś wyjaśnić,
że „co” pochodzi od cum, czyli „z”;
nie jest to termin współrzędny. Nigdy nie było w tej kwestii nieporozumień.
Zamiast tego jednak przewodniczący Kongregacji Nauki Wiary uważa to słowo za
podejrzane.
Skoro Bóg nie obawiał się
nadać dziewczynie z Nazaretu tytułu „Matki Bożej”, to dlaczego my mielibyśmy obawiać
się nadawania jej mniej znaczących tytułów? Na ten boski paradoks wzdrygali się
starożytni heretycy, ale nie Kościół. Któż mógłby wyobrazić sobie stworzenie
skromniejsze niż sama Maryja? A jednak Bóg nadał jej tytuł, który wstrząsnął
wszechświatem. To dowodzi, że Bóg lubi tworzyć wielkość z pokory.
Katolicyzm to wiara, która
uczy nas, że Bóg współpracuje z ludźmi. Ewangelia zaczyna się od współpracy:
anioł czeka na odpowiedź człowieka, a człowiek mówi „tak”, i niebo wstrzymuje
oddech. Jeśli to nie jest współpraca, to to słowo nie istnieje. Cała historia
Wcielenia jest triumfem zamierzonej przez Boga współpracy między Stwórcą a
stworzeniem. I jeśli ludzkość – poprzez Maryję – mogła uczestniczyć w przyjściu
Odkupiciela, to dlaczego nie miałaby uczestniczyć w Jego ofierze na krzyżu, w
sposób całkowicie zależny od Bożej łaski? Lepiej, a zarazem łatwiej jest wyjaśniać
wielkie słowa niż uzdrawiać małą wiarę. Nawracanie chrześcijan jest nadal zadaniem
pogańskim. Kościół nigdy nie chciał umniejszać prawdy, aby uspokoić ludzi.
Zawsze pragnął podnosić ludzi, aby mogli tę prawdę znieść.
Mam śmiałość zaproponować kilka sugestii: 1. Nauczaj ludzi znaczenia zamiast eliminować słowa. 2. Ciągłość kościelna nie powinna być zależna od dzisiejszych wrażliwości. 3. Paradoks i bogaty język są częścią katolickiej tożsamości. 4. Rola Maryi nie jest zagrożeniem dla Chrystusa, lecz potwierdzeniem Jego wcielenia oraz umiłowania ludzkiej współpracy.
+Rob Mutsaerts
16 listopada 2025 r.
Źródło: https://vitaminexp.blogspot.com/2025/11/kardinaal-fernandez-sticht-wederom.html

Komentarze
Prześlij komentarz